Triathlon w Malborku – metamorfozy. Wywiad z Marcinem Waniewskim.
Marcin, skąd wziął się pomysł na te zawody i to w dodatku 1999 roku kiedy Triathlon nie był jeszcze dyscyplina olimpijską?
Pomysł wziął się z potrzeby chwili. Po założeniu klubu chcieliśmy być rozpoznawani. Ludzie wtedy w ogóle nie kojarzyli, co to za dyscyplina sportu. Po drugie chcieliśmy stworzyć możliwości pokazania „naszych zawodników” na swoim podwórku.
Jak wtedy wyglądała organizacja?
Patrząc z obecnej perspektywy była bardzo amatorska, oparta na dobrej woli bardzo wielu osób, głównie moich kolegów i koleżanek z ówczesnej pracy – szkoły Gimnazjum Nr 3. Traktowali mnie jako takiego nieszkodliwego wariata. Pomagali wszyscy… dosłownie wszyscy i to za „dziękuje”. Pakiety startowe robione były w prywatnych domach, a numery startowe w szkole na zajęciach z Techniki. Jednak wspominam te czasy z dużym sentymentem.
Ile osób wtedy startowało?
W pierwszej edycji 60 osób, ale z każdym rokiem ilość się zwiększała. Już w drugiej edycji była to przeszło 100- ka, w 2010 roku było to już 250 osób!
A co takiego się stało, że w 2011 postanowiłeś nie organizować jednych z najbardziej popularnych zawodów w Polsce?
Wypalenie… nie dawałem już rady. Za dużo kosztowało to mnie i całą moją rodzinę (bo zaangażowani byli wszyscy – od żony, przez rodziców do babci, u której w domu była np. kontrola antydopingowa). Z tego miejsca chciałbym podziękować Witoldowi Rumińskiemu i Michałowi Orłowskiemu „moim” v-ce prezesom, którzy nie byli widoczni, a odwalali większość czarnej roboty (fakturowanie, pisma, pozwolenia itd.)
Co wpłynęło zatem na zmianę decyzji?
W 2011 roku na zawodach biegowych zaczepił mnie Marcin Florek i zaczął namawiać, żeby zrobić te zawody wspólnie. Muszę przyznać, że nie była to dla mnie łatwa decyzja. Uważałem, że chłopaki (Marcin z Filipem Szołowskim byli w trakcie zakładania firmy Labosport Polska) nie wiedzą na co się porywają i znowu zostanę z tym wszystkim sam, obarczając całą rodzinę. Egzamin zdany celująco. Zawody przeniesione na inny poziom organizacyjny, o którym wtedy nawet nie myślałem. Nie bez znaczenia jest też fakt, że udało się pozyskać sponsorów, bo jak wcześniej wspomniałem, romantyczne czasy wolontariatu stanowiły pewien problem w wejściu na inny poziom, zabezpieczeniu zawodów itd.
Czyli jesteś osobą spełnioną?
Zdecydowanie tak. W sferze prywatnej mam rodzinę, dwójkę wspaniałych dzieciaków i kochającą żonę. Jako trener udało mi się zdobyć kilka medali Mistrzostw Polski, a jedna z moich podopiecznych, Małgorzata Szczerbińska, zalicza się do czołówki krajowej i głęboko wierzę, że jeszcze pokaże pełnie swoich możliwości. Jako zawodnik (choć to teraz traktuję trochę zabawowo), udało mi się wystartować na Mistrzostwach Świata w Las Vegas, a przede mną jeszcze MP w Szczecinku, w sferze zawodowej coś, o czym mogłem pomarzyć – pracuję w szkolę z basenem (więc wszystko mam na miejscu) i zajmuje się treningiem personalnym zarówno pod kątem pływania, jak i prowadzę amatorów chcących spróbować swoich sił w triathlonie. Cenię sobie te relacje i nigdy nie myślałem, że moje hobby zacznie przynosić do domu realny wkład finansowy. Nie liczę też przyjaciół i kolegów, których poznałem dzięki tej fantastycznej przygodzie jaką jest sport.

